Recenzja filmu

Był sobie las (2013)
Luc Jacquet
Francis Hallé

Leśne kino akcji

Reżyser łączy niezwykłe zdjęcia przyrody z animacjami opartymi na anatomicznych rysunkach Hallé'a. Trochę przypomina to obserwowanie przy pracy malarza, speed painting, w którym podglądamy nie
Człowiek potrafi brawurowo łączyć troskę o naturę w sztuce z koncertowym olewaniem jej w naturze. Kilka technologicznych przełomów wystarczyło, byśmy protekcjonalnie uznali, że to na naszych barkach spoczywa los roślin i zwierząt, że musimy je chronić i otaczać troską, a przynajmniej snuć na ten temat dobrotliwe fantazje. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że kiedy już wysadzimy się z powierzchni planety za pomocą jakiejś wymyślnej technologii i przestaniemy naturze przeszkadzać, betonowe zgliszcza porośnie miękki zielony dywan, z którego w końcu wyłoni się bogata fauna i flora. Natura pochłonie radioaktywny syf, który po sobie zostawimy, i zacznie robić swoje. Oczywiście nie od razu, ale przecież nie ma pośpiechu, kiedy jest się wyższą formą życia. "Zwierzęta panują nad przestrzenią, drzewa nad czasem" – mówi Francis Hallé – jedyny ludzki bohater filmu "Był sobie las". Botanik specjalizujący się w lasach pierwotnych, coraz rzadszych na naszej planecie tworach, których struktury nie zmąciła ręka ludzka, zachęca do spojrzenia na świat z perspektywy bytu, który panuje nad czasem. Organizmu, mogącego realizować wielowiekowe plany, przy użyciu metod naturalnych, zawstydzających swoją wymyślnością najbardziej zaawansowane ludzkie technologie.



Na czas seansu to naukowiec staje się naszym przewodnikiem, ale kto boi się przyswojenia zbyt dużej dawki wiedzy, może odetchnąć z ulgą – w filmie na szczęście mniej chodzi o nauczanie, a bardziej o doświadczanie. Obserwowanie natury przy pracy jest znacznie łatwiejsze w przypadku zwierząt – wiadomo, że z surykatkami w rolach głównych można zrobić nawet komedię sensacyjną. Żeby przymusić do efektownych wygibasów rośliny, zazwyczaj stosuje się zabieg "przyspieszania czasu" – prosty trik polegający na rejestrowaniu kolejnych klatek filmu w dużych odstępach czasu. Na tak spreparowanym materiale można zobaczyć, jak drzewa rosną, przechodzą zadziwiające transformacje, a nawet walczą ze sobą brutalnie o przestrzeń i światło. Dokument nagrodzonego Oscarem za "Marsz pingwinów" Luca Jacqueta idzie krok dalej – reżyser łączy niezwykłe zdjęcia przyrody z animacjami opartymi na anatomicznych rysunkach Hallé'a. Trochę przypomina to obserwowanie przy pracy malarza, speed painting, w którym podglądamy nie tylko płótno, ale też fale mózgowe artysty, słysząc jednocześnie objaśniający komentarz. Animacje nie próbują ukryć się pośród zdjęć dokumentalnych, zachować "realizmu". Ta kategoria nie przystaje do opowieści Hallé'a, traktującej o rzeczach znajdujących się poza ludzką percepcją, ukrytych pod naskórkiem rzeczywistości – strukturze komórkowej, ruchu rozłożonym na setki lat, realizowanej w skali globalnej intrydze naturalnej. Użycie zegara, według którego odmierza swoje istnienie tysiącletni dąb, staje się kluczem do ukrytego wymiaru rzeczywistości. Gdy Jacquet usadza słynnego botanika w koronie kilkusetletniego drzewa, nasz gatunek odzyskuje na chwilę swoją rzeczywistą skalę.



Na forum Filmwebu znalazłem głos zarzucający dokumentowi Jacqueta, że nie jest fantastycznym kinem akcji w rodzaju "Avatara". Najbardziej zadziwiające jest to, że "Był sobie las" rzeczywiście przywołuje podobny rodzaj nastroju – przygody, odkrywania nieznanego świata, sięgania za horyzont. Jacquet ani przez chwilę nie zapomina, że sukces przyniosło mu dostarczanie widzom widowiskowej rozrywki tam, gdzie się tego nie spodziewają. Animowana flora pozwala mu łączyć w całość spektakularne zbliżenia fauny, muzyka pożyczona z kina fabularnego pomaga budować dramatyczne napięcie, wizualne fajerwerki zacierają granicę między tym, co zwykliśmy uznawać za rzeczywiste a fantastyczne. Efektem jest fantazja wizualna, będąca – niezależnie od tego, jak bardzo nie zgadza się to z naszym wyczuciem realizmu – wiernym przedstawieniem rzeczywistości . Człowiek odgrywa tu podobną rolę jak w filmowych opowieściach o świecie duchów – gdzieś tam sobie może istnieje, ale niczego tak naprawdę nie dotyka i nie dotyczy, będąc równie istotny dla wszechświata jak mucha jednodniówka. Czasem siada na ramieniu prawdziwego aktora, któremu nie chce się nawet odpędzić go leniwym ruchem ręki.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones